Krytyczne spojrzenie na nominację Piotra Patkowskiego

Słyszeliście o nowym wiceministrze w rządzie Morawieckiego? Kto nie słyszał? Młody i śmiesznie wygląda – jak Harry Potter. Spójrzmy jednak na nominację Piotra Patkowskiego z nieco innej strony.

Czyli na kwestię młodych, wiernych i niedoświadczonych działaczy Zjednoczonej Prawicy, którzy zastępują w ministerstwach doświadczonych ekspertów i urzędników. Ci ostatni uciekają z i od rządu, jakby to była tonącą łajba.

Obecne nominacje Patkowskiego i Chałupy to kontynuacja modelu kadrowego w ministerstwach rządu „Dobrej Zmiany”. Wczesnym wyrazem tych „dobrych zmian” były roszady w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, jeszcze za kadencji premier Beaty Szydło i ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego. Wtedy to doświadczeni urzędnicy i dyplomaci albo zostali zwolnieni, albo sami odeszli ze służby cywilnej. Zastąpili ich ludzie o wątpliwych kompetencjach, co widać po pozycji międzynarodowej polskiego rządu. Pomimo to, nieustannie trwa „prawicowy” marsz przez instytucje państwa. To taktyka, która w dłuższej perspektywie będzie potencjalnie dla PiS zgubna. Już przy okazji trwającej pandemii COVID-19 widać, że brakuje rządowi zaplecza eksperckiego, w którym znajdowali by się ludzie zdolni powiedzieć: „Panie Ministrze, nie da rady. Musimy to zaplanować w dłuższej perspektywie jeśli chcecie rządzić więcej niż dwie kadencje.”

Nie oznacza to jednak, że tym ludziom brakuje kompetencji. Posiadają pewne walory, ale niekoniecznie takie, jakich powinni oczekiwać po nich obywatele. Główny bohater najnowszych, rządowych roszad jest tutaj dobrym przykładem.

Akurat w kwestię kompetencji Patkowskiego, które są istotne z punktu widzenia premiera Morawieckiego, nie wątpię. Wiele osób się śmieje z wywiadu, w którym nowy wiceminister mówi o pensji marzeń Polaka (4 tysiące złotych brutto). Mało kto jednak zwraca uwagę na to, że Patkowski nie wziął tego z sufitu. Powołał się na jakieś badania. I wskazał przy okazji, skąd pomysł rządu na ustalenie docelowej stawki pensji minimalnej na konkretnie 4 tysiące złotych. Ta kwota była zawsze zastanawiająca i dzięki wywiadowi z Patkowskim wiemy już, czemu wynosi ona akurat tyle. Przy okazji warto podkreślić, że jest to cyniczne rozdawnictwo z kieszeni przedsiębiorców na rzecz tych grup społecznych, wobec których od samego początku PiS robi wszystko, aby poczuły wreszcie przynależność do klasy nobilitowanej przez elity władzy. Nawet kosztem katastrofy gospodarczej.

Podobnie jak kwota pensji minimalnej, Patkowski nie jest człowiekiem z przypadku. Jak pisze redaktor Bogumiła Obałkowska z Portalu Włocławek, „nowy wiceminister to kolega męża [poseł Anny] Gembickiej – Szymona Dziubickiego. Niewykluczone, że również samej Gembickiej bowiem podobnie jak ona, był doradcą Morawieckiego. (…) Dziubicki i Patkowski to koledzy z organizacji studenckiej. Wystąpili nawet razem w drugim odcinku „Politycznej Piaskownicy” programu lubelskiej telewizji internetowej.”

Co jest niezwykłe w tych powiązaniach? Wszystkich bohaterów tekstu Portalu Włocławek łączy to, że zrobili bardzo szybkie kariery polityczne w bardzo młodym wieku, pomimo iż ich CV nie wskazują, aby byli ponadprzeciętnymi specjalistami. Do tego typu nominatów „Dobrej Zmiany” przyległo już nawet określenie „misiewicze” od nazwiska słynnego protegowanego byłego ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza, którym był Bartłomiej Misiewicz. Podobnych historii w rządzie i zarządach spółek Skarbu Państwa nie brakuje. Lista „misiewiczów” ciągle się powiększa. Część z nich wywołuje oburzenie wśród opinii publicznej, a inni są wyśmiewani.

Główny problem z Patkowskim tkwi według mnie w dwóch kwestiach. Nie widzi przede wszystkim niczego złego w krótkowzrocznym budowaniu polityki państwa w oparciu o badania społeczne. Na dodatek z jego postawy i mowy ciała wynika, że to nie jest facet, który – nawet jeśli by to dostrzegł – powie Morawieckiemu, że czegoś się nie da albo nie powinno robić. A nawet jak powie, to nikt go nie posłucha. Ma pracować nad tym, jak można sposobami politycznymi dopieścić wyborców. I zapewne, z punktu widzenia PiS, robi to dobrze. A jeśli zaistnieje jakaś przeszkoda w realizacji planu „Dobrej Zmiany” to Patkowski jest właśnie od tego, aby opracować jak rozwiązać ten problem.

W mojej opinii Patkowski to nie powód do śmiechu, tylko do obaw. Należy do tej części obozu rządzącego, której zadaniem jest merytoryczna praca nad kierunkami polityki państwa Jarosława Kaczyńskiego. To właśnie tacy wierni współpracownicy rządu jak Patkowski są największym źródłem zagrożeń dla wolności. Nie widzą ludzi tylko cyferki. Obawiam się wręcz, że mogą postrzegać pewne sprawy, takie jak upadki firm czy wzrost bezrobocia, wyłącznie jako statystykę i jedną z przeszkód na drodze do umacniania władzy rządu.

Tylko czy takie krytyczne spojrzenie na kwestię nominacji Patkowskiego, Chałupy i innych ma szansę się przebić? Ludzie przejmą się bardziej opinią o potencjalnie niebezpiecznym technokracie czy może jednak o ministrze, który wygląda jak Harry Potter? Odpowiedzi na te i inne pytania przeczytacie na moich łamach już wkrótce.