#Protesty2019: Hong Kong, Chile, Boliwia

Coraz więcej fatalnych wieści spływa z Hong Kongu. Czy to koniec rewolucji?

Przedstawiam Wam dzisiaj krótkie podsumowanie aktualnych wydarzeń w państwach, o których ostatnio pisałem lub „szerowałem” treści w mediach społecznościowych.

Hong Kong. Protestujący znaleźli się w odwrocie. W ciągu ostatnich kilkunastu dni siły policyjne aresztowały ponad dwa tysiące osób. Ponadto upada fortyfikacja na Uniwersytecie Politechnicznym. Rewolucjoniści stworzyli tam twierdzę po udanym odparciu ataku służb państwowych na kampus. Wobec przemocy lokalnej policji – którą wspierają aktywnie na miejscu Chińczycy – obrońcy Uniwersytetu walczyli wszystkimi dostępnymi środkami. W związku z faktem, iż Hongkongczycy nie cieszą się prawem dostępu do broni palnej, ich najlepszą bronią stały się już symboliczne łuki. Jednakże w obliczu olbrzymiej przewagi sił rządowych kolejne osoby zaczęły uciekać z Uniwersytetu lub się poddawać. Chińczycy stali się w konflikcie na tyle pewni siebie, że postanowili też zacząć wcielać w życie praktyki, przeciw którym wybuchły protesty. Mianowicie zaczęto wywozić „niepokornych” do obozów w Chinach, co de facto stanowi nielegalną ekstradycję. Oprócz tego dochodzi do wielu aktów brutalnej przemocy oraz gwałtów na kobietach, w tym również nieletnich.

Starcia na ulicach Hong Kongu. Zdjęcie autorstwa Studio Incendo na licencji CC-BY 2.0

Chile. Mija już drugi miesiąc zamieszek u podnóża Andów. Tutaj również postępuje brutalność policji. Konflikt eskalował tak bardzo, że aż obecny prezydent Sebastian Piñera zdecydował się na otwartą krytykę postępowania podlegających mu służb. Jednocześnie jednak pogroził palcem protestującym obywatelom. A jest za co, ponieważ w chilijskiej rewolcie prym wiodą socjalistyczni zadymiarze, którzy walczą o wprowadzenie w Chile komunistycznego raju opiekuńczego państwa dobrobytu. „Czerwoni” nie pozostają jednak dłużni i grożą Piñerze impeachmentem i postawieniem przed trybunałem za łamanie praw człowieka. Trwa więc wciąż pat pomiędzy komunizującymi proletariuszami, a tęskniącymi za zamordyzmem Pinocheta konserwatystami.

Protesty w Chile. Zdjęcie autorstwa Natalii Reyes Escobar na licencji CC-BY-SA 4.0

Boliwia. Nie weselej dzieje się u sąsiadów Chilijczyków, gdzie groteska miesza się z grozą. Zwolennicy obalonego prezydenta Evo Moralesa walczą z siłami opozycyjno-państwowymi. Efektem jest rosnąca liczna ofiar śmiertelnych. Pojawiły się również niedobory żywności i paliwa, co tylko zaognia konflikt. Dla kontrastu lider opozycji, Luis Fernando Camacho postanowił odprawić zdumiewającą ceremonię symbolicznego przejęcia władzy w państwie. Wszedł do opuszczonego pałacu prezydenckiego i z Biblią oraz flagą narodową w ręku zaprzysiągł wyplenić wpływy ludności autochtonicznej i narzucić chrześcijański dyktat. Jego zwolennicy w ramach swoistego follow-up zaczęli umieszczać w sieci filmiki, na których palą flagi Wiphala (jest to druga, oficjalna flaga Boliwii, która ma odzwierciedlać boliwijską wielokulturowość) głosząc przy tym oczywiście imię Chrystusa. Co prawda opozycja deklaruje się programowo jako opcja ekonomicznie liberalna, jednakże pierwszorzędną warstwą ideową Ruchu Rewolucyjno-Narodowego (Movimiento Nacionalista Revolucionario, MNR) pozostaje nacjonalizm oraz wiernopoddaństwo w stosunku do chrześcijaństwa. Można wręcz powiedzieć, że główna oś boliwijskiego konfliktu dotyczy nie kwestii ekonomicznych lecz tożsamości społecznej. Tym samym opozycja walczy z bodaj jedynym aspektem, w którym Evo Morales zrobił cokolwiek pozytywnego.

Protest na ulicach La Paz. Zdjęcie w domenie publicznej. Autor: Zlatica Hoke