Niedawno pisałem o tym, co ekonomia mówi nam o globalnym ociepleniu. Jednakże natrafiłem w ostatnich dniach na kilka artykułów, filmików, wpisów i dyskusji dotyczących bardzo burzliwych tematów naukowych. I niestety, większość z nich była motywowana politycznie. Nie będę rozstrząsał każdego z tych przypadków, gdyż po pierwsze nie zamierzam promować ludzi i poglądów, które nie mają nic wspólnego z mądrością i logiką, a po drugie stanowią one jedynie przyczynek do opisania zjawiska, które irytuje mnie już od bardzo dawna.
Chodzi tutaj o prosty fakt, iż wielu ludzi popada w wielki błąd w rozumowaniu i próbuje za pomocą ideologii politycznych walczyć z nauką i zdrowym rozsądkiem lub też za pomocą pewnych dziedzin nauki wpływać na politykę. Dobrym przykładem jest wspomniane globalne ocieplenie. Często bowiem w dyskusji na ten temat łączone są – zupełnie bezpodstawnie – poglądy na temat roli rządu w walce z tym zjawiskiem z poglądami na temat samego globalnego ocieplenia. I tutaj zaczynamy od podstawowej kwestii, którą należy zrozumieć nim zacznie się dyskutować o problemach naukowych. Nauka nie jest areną, na której powinny ścierać się poglądy, ani tymbardziej wiara. W nauce operuje się dowodami. A tych dostarczają rzetelne badania przeprowadzane przez specjalistów, które zostają opisane w pracach naukowych podlegających procesowi peer review. I choć te naukowe dowody mówią jasno, że mamy do czynienia z antropologicznym ociepleniem klimatu, to zaskakująco wiele osób, które nie mają żadnej wiedzy z zakresu klimatologii, wszem i wobec wygłasza poglądy, że takie zjawisko nie istnieje i dlatego nie powinniśmy z nim walczyć. Choć opieram się tu jedynie na dowodach anegdotycznych (bo i też ten wpis nie aspiruje do publikacji naukowej), to taki pogląd na globalne ocieplenie pokrywa się z poglądami politycznymi danej osoby. Żeby daleko nie szukać wystarczy wymienić takich polityków jak Nigel Farage czy Janusz Korwin-Mikke oraz ich zwolenników. Wydaje mi się, że zachodzi tu następujący proces rozumowania. „Państwo nie powinno walczyć z ociepleniem klimatu” – jest to pogląd polityczny, z którym całkowicie się zgadzam. Zwolennicy tego poglądu jednak na tym nie poprzestają. Nie wiem jakie dokładnie stoją za tym motywacje – być może chodzi o to, aby być w totalnej opozycji we wszystkim ze zwolennikami przeciwnego poglądu, a może chodzi o próbę usprawiedliwienia swojego poglądu nauką – jakiekolwiek by one nie były, nie zmienia to faktu, że argumenty na poparcie poglądu politycznego z rodzaju: „takie zjawisko nie istnieje”; „dowody wskazują, że pokrywa lodowa na Arktyce powiększa się”; „to spisek Globcio”; „naukowcy są przekupieni” itd. itp., nie mają nic wspólnego z nauką, ani tymbardziej z prawdą. Tak naprawdę, takie zaprzeczanie naukowym faktom, osłabia jedynie dany pogląd polityczny, Jeśli bowiem usprawiedliwieniem dla implementacji takiego poglądu ma być kłamstwo, to równie dobrze sam pogląd może być fałszywy i nic nie warty. A tymczasem wcale nie trzeba zaprzeczać, że problem globalnego ocieplenia nie istnieje, jeśli uważamy, że państwo nie powinno z nim walczyć. Są to bowiem dwie różne od siebie dziedziny – polityka i klimatologia. Dlatego też uważam, że absolutnie podobnym błędem jest argumentacja w drugą stronę. Klimatolodzy, którzy mają za sobą dowody na globalne ocieplenie, formułują pogląd, że należy przeciwdziałać temu zjawisku. I przekuwają go w pogląd polityczny, nawołując przedstawicieli rządu do interwencji i uczestniczą nawet w pracach nad odpowiednimi aktami prawnymi, choć nie mają żadnych kompetencji w zakresie filozofii polityki, ekonomii i prawa. Jest to absolutne „pomieszanie z popląteniem”, które prowadzi w efekcie do osłabienia walki z ociepleniem klimatu. Subwencje na zieloną energię czynią ją droższą, a limity emisji CO2 stały się przedmiotem międzynarodowego handlu i wielkich zysków dla ich propagatorów.
Podobnie sprawa ma się ze szczepionkami. Zwolennicy (słusznego moim zdaniem) poglądu politycznego, iż nie powinien istnieć narzucany przez państwo obowiązek szczepień, formułują bezpodstawne i fałszywe poglądy na temat szkodliwości szczepień. Powtarzają tym samym wierutną bzdurę wymyśloną przez Andrew Wakefielda, byłego już naukowca, który dopuścił się wielkiej naukowej mistyfikacji – przeprowadził badania pod tezę, aby udowodnić za wszelką cenę szkodliwość szczepionek. Od tamtego czasu, co chwila pojawiają się kolejni hochsztaplerzy, którzy przekonują ludzi, że szczepionki są złem i nie wahają się w tym celu sięgać po obarczone wielkimi błędami i uznane za oszustwo badania Wakefielda. Przy okazji promują swoje książki i alternatywne formy wzmacniania odporności – wszystko oczywiście za niemałe pieniądze. Efekt? Ludzie znów zaczęli zapadać na choroby, których dzięki szczepionkom udawało się przez lata uniknąć. Jednakże wielki błąd popełniają również wakcynolodzy, którzy dowody naukowe przekuwają w pogląd, że każdy powinien się szczepić i formułują pogląd polityczny prosząc polityków o wprowadzenie prawnego obowiązku szczepień. Tym samym napędzają jedynie spiralę nieufności wobec szczepień. Intuicyjna postawa obronna nakazuje ludziom wierzyć, że jeśli ktoś chce nas zmusić, to znaczy, że nie chce dla nas niczego dobrego.
W pomieszaniu z polityką obrywa się również historii. Jest to chyba jedna z najbardziej spolitycyzowanych dziedzin nauki tuż obok ekonomii. I nie chodzi tu wcale o udowadnianie słuszności podejmowanych lub proponowanych kroków politycznych poprzez przykłady historyczne, ponieważ ten akurat aspekt ma swoje dobre strony. Chodzi o coś znacznie gorszego, tak zwaną politykę historyczną. Niestety, ale bardzo często się zdarza, że fakty historyczne przegrywają z poglądami konkretnych obozów politycznych. I zdarza się to z każdej możliwej strony. Dobrym przykładem jest rewolucja przemysłowa. Socjaliści utyskują, że czasy te były bardzo złe dla ludzi i stanowiły egzemplifikację kapitalistycznego wyzysku. Z drugiej strony liberałowie widzą tamten okres wyłącznie przez różowe okulary. Wiele liberalnych i – niestety – libertariańskich tekstów dotyczących tamtego okresu składa się wyłącznie z pozytywnych przykładów, co samo w sobie jest dość alarmujące – czyżby XIX wiek był utopią i nie występowały wtedy żadne problemy? Jedni tworzą mit, drudzy za wszelką cenę go odczarowują. Efekt jest taki, że historia służy jako narzędzie konfliktu, a fakty złożone w całość nie mają żadnego znaczenia. Liczą się tylko wybrane fakty – takie pod tezę. Powtórzę jednak: skoro dany pogląd oparty jest na kłamstwie lub półprawdzie to czy taki pogląd może być słuszny? Jest oczywiście więcej przykładów na historyczne okładanie się wybranymi faktami. Dotyczy to m.in. średniowiecza, Wielkiego Kryzysu, czy też rządów Ronalda Reagana w USA i Margaret Thatcher w UK. Najgorzej jednak, gdy politycy – będąc już u władzy – w ramach polityki historycznej forsują jedyną słuszną prawdę i pomaga im w tym usłużna armia nadwornych „historyków”, którzy dobierają fakty pod daną ideologię.
Oczywiście, nie jestem klimatologiem, wakcynologiem czy historykiem. Lecz we wszystkich tych dziedzinach mam mimo wszystko większe zaufanie do naukowców i naukowych faktów niż do polityków i ich zwolenników, którzy nie mają – podobnie jak ja – żadnych kompetencji w tych dziedzinach. Nie ufam również „naukowcom” będącym na usługach polityków. Z drugiej strony posiadam pewną wiedzę polityczną, która nakazuje mi protestować, gdy naukowcy zaczynają apelować o regulacje i interwencje państwowe – pomimo iż na poziomie naukowym mają rację.
Po prostu, nie róbmy z nauki politycznej kurtyzany, ok?
Autor: Łukasz Frontczak
Licencja tekstu: cc-by 3.0
Licencja zdjęcie: cc0/pixabay