Tyrania własności intelektualnej

Dobrnęliśmy jako zachodnia cywilizacja do momentu, w którym odbywa się starcie dwóch sił. Dysponują one mocą kształtowania ludzkich przekonań, dzięki którym przekuwane są w rzeczywiste działania definiujące nasz świat. Chodzi tutaj o idee. W dużym skrócie możemy to nazwać starciem dobra ze złem. Starcie wolności z niewolą. Walkę milionów niezależnych jednostek z wiedzionym irracjonalnością kolektywem.

Jej przejawy widzimy w niemal każdym aspekcie naszego życia. Ludzie wciąż domagają się dla siebie nowych przywilejów lecz nikt nie zadaje pytania czyim kosztem są one wprowadzane. Sądy nie kierują się prawem (w prawdziwym znaczeniu tego słowa) lecz zestawem państwowych reguł na które większość z nas nigdy nie wyraziła zgody i coraz częściej się zdarza, że o wielu nowych regułach nie ma pojęcia. A te pojawiają się nawet tam, gdzie nikt ich nie szuka. Są tak absurdalne, tak abstrakcyjne, że nie przyszły by do głowy nawet najśmielszym w kreowaniu fikcji powieściopisarzom.

Jeden z takich zestawów reguł dotyczy tzw. własności intelektualnej. Jak zawsze gdy chodzi o stracie dobra ze złem, zło nadało początkowo swojej idei etykietkę sprawiedliwości. „Każdy ma prawo do zapłaty za swoją pracę”. „Nikt nie powienien otrzymywać zapłaty za cudze zasługi”. „Każdy powinien móc ochronić swoją własność”. Któż się z takimi zasadami nie zgodzi?!

Mają one sens wobec własności, prawa przysługującego bezapelacyjnie wszystkim ludziom. Niektórzy jednak wskazują – i twierdzą, że tym samym stoją po stronie praw jednostki – że prawo własności można również stosować względem myśli, idei, koncepcji – wszelkich wytworów ludzkiego umysłu. Żądają prawnej ochrony nie tylko dla fizycznych produktów na które przekuwana jest myśl, ale również na samą myśl w sobie. Nim jednak rozważymy czy ta ochrona jest sprawiedliwa i stoi po stronie dobra, musimy odpowiedzieć na podstawowe pytanie: czy coś takiego jak własność intelektualna w ogóle istnieje? Aby udzielić jednoznacznej odpowiedzi należy zastanowić się nad naturą własności. Po co jest człowiekowi w ogóle potrzebna taka koncepcja? Otóż, jest ona konieczna aby człowiek mógł sprawiedliwie dysponować dobrami danymi przez naturę, które to dobra pojął w posiadanie. Aby mógł je przetwarzać wedle własnej woli i potrzeb. Tylko instytucja własności prywatnej chroni nas przed gwałtem i grabieżą. Określa podstawowe zasady relacji międzyludzkich, dzięki którym możemy ze sobą pokojowo współpracować, aby dobrowolnie i wzajemnie ulepszyć nasze życie. Bez konieczności przymusowego oddawania siebie i owoców swojej pracy na rzecz innych. Bez własności bowiem musielibyśmy się zdać na nieustanną walkę o przetrwanie opartą na przemocy i grabieży. Byłoby to nieuniknione ze względu na prawa natury, która to natura dysponuje ograniczoną ilością konkretnych zasobów. Prawa własności pozwalają rozstrzygnąć kto dysponuje tytułem do rozporządzania danym dobrem: parcelami ziemi, surowcami, a także dobrami na które są one przetwarzane przez właściciela. Handel tymi dobrami jest możliwy dzięki prawu własności, gdyż sprzedaż stanowi przeniesienie tytułu własności na kupującego. W ten sposób, jako ludzie, jesteśmy w stanie sprawiedliwie rozporządzać darami natury i tworzyć wszelkie udogodnienia życia doczesnego. Dzięki kryterium rzadkości jesteśmy również w stanie określić czy dane dobra mogą stanowić własność. Pytanie więc brzmi czy tzw. własność intelektualna spełnia to kryterium?

Choćby nie wiem jak bardzo gimnastykowały się najtęższe umysły świata to jedynie wyjątkowo spaczona logika może udzielić twierdzącej odpowiedzi. W żaden bowiem sposób same projekcje umysłu w postaci myśli, koncepcji czy idei nie stanowią niczego rzadkiego. Mogą się zagnieżdżać w nieskończenie wielu ludzkich umysłach bez przeszkód jeśli tylko dana myśl może zostać rozpowszechniona. Pomimo to, żyjemy w czasach gdy ustanowione zostały reguły, dzięki którym myśli zostały uznane za własność. Ma to być sprawiedliwe dla twórców, którzy rzekomo mają prawo do czerpania korzyści z własnych projekcji umysłowych, a także nimi rozporządzać. Implementacja tych zasad doprowadziła jednak do szeregu niesprawiedliwości, które pozostają usankcjonowane jako zgodne z prawem (państwowym) dzięki zestawowi arbitralnych reguł. Najpoważniejszym zarzutem wobec koncepcji własności intelektualnej jest jej inwazyjny charakter, który objawia się wobec niekwestionowanych praw własności ogółem. Dochodzi do absurdalnej sytuacji, gdy jedni ludzie wyrażają swe myśli, a inni nie mogą ich powtórzyć poprzez użycie należących do nich dóbr. Obrońcy własności intelektualnej stwierdzają, że taki system reguł jest konieczny aby pisarze, artyści i wynalazcy mogli czerpać zyski dzięki prawom autorskim i patentom. Bez tego – powiadają – żywot twórcy byłby żywotem nędznika. Jednakże nie ma to zbyt wiele wspólnego z faktami. Jest to bezczelny szantaż emocjonalny! W ten sposób twórcy próbują wzbudzić w ludziach altruistyczną postawę, w ramach której muszą wyzbyć się własnych praw; samoograniczać się na rzecz innych.

O niesprawiedliwym i nielogicznym charakterze własności intelektualnej napisał wyczerpująco Stephan Kinsella. Celem dokładniejszego przybliżenia problematyki polecam lekturę jego dzieła pt. „Przeciw własności intelektualnej”, które precyzyjnie odsłania fałsz zawarty w tej trucicielskiej idei. Kinsella wskazuje dokładnie dlaczego własność intelektualna nie może istnieć. Odsyłam do tej pozycji ze względu na potrzebę ograniczenia długości tego wpisu, a także po to, aby nie powtarzać tutaj zbędnie argumentów, które można odnaleźć w ogólnodostępnym tekście pióra Kinselli.

Po tym dłuższym, aczkolwiek koniecznym wprowadzeniu, chciałbym skupić się na pewnym szczegółowym aspekcie dotyczącym własności intelektualnej, który doprowadził nasz świat na skraj tyranii. Bo jakże inaczej nazwać sytuację, gdy ktoś może pozwać inną osobę za posiadanie własnego… nazwiska! Jest to krótka relacja o tym do czego prowadzi w praktyce konsekwentne stosowanie reguł związanych z własnością intelektualną. Jeśli bowiem ktoś ma prawo do własności myśli to musi mieć też prawo do zbywania tego tytułu własności. Dodajmy, że prawo monopolistyczne, które umożliwia wielu właścicielom tych praw czerpanie ogromnych zysków. Sztucznie stworzone prawo przyczynia się do szerzenia licznych nieprawidłowości i niesprawiedliwości przez które ci, którzy tak bardzo domagają się tych specjalnych reguł, sami stają się ich ofiarami.

Dobrym przykładem jest sprawa znanego portugalskiego trenera, który niedawno podpisał kontrakt z nowym klubem piłkarskim. Doszło mianowicie do sytuacji, w której jego nazwisko zostało zarejestrowane jako znak towarowy przez dotychczasowego pracodawcę. Po zmianie klubu okazało się, że prawa te nie idą za trenerem (którego przecież dotyczą – chodzi o jego własne nazwisko!) lecz pozostają we władaniu starego klubu. De facto taka sytuacja oznacza, że albo trener lub jego nowy klub muszą odkupić te prawa, aby móc prowadzić choćby trywialne kampanie reklamowe z udziałem trenera. Kolejnym przykładem tego jak twórcy stają się ofiarami reguł, których sami się głośno domagają, są muzycy. Jak również wskazywałem w swoim artykule pt. „Jak walczyć z piractwem?”, prawa autorskie na rynku muzycznym doprowadzają do sytuacji, gdy zajęci twórczością artyści oddają swoje prawa we władanie specjalnie powołanym do tego organizacjom. Decydują one gdzie są odtwarzane utwory muzyczne i pobierają za to w imieniu muzyków opłatę – muzyków do których trafia jedynie niewielka część tych potężnych zysków. W efekcie muzycy narzekają, że odnoszą zbyt niskie profity i domagają się jeszcze ostrzejszych regulacji, pomimo iż to właśnie one doprowadzają do takich absurdalnych sytuacji. Najnowszy przypadek pobija jednak wszelkie absurdy własności intelektualnej, o których przyszło mi kiedykolwiek przeczytać. Otóż Sąd Unii Europejskiej orzekł, że „przedrostek „Mc” lub „Mac” nie może być wykorzystywany dla produktów żywnościowych lub napojów innych firm niż McDonald’s”[1]. Coż to w praktyce oznacza? Choćby to, że ludzie których nazwiska zaczynają się od tych przedrostków nie będą mogli sprzedawać żywności i napojów sygnowanych własnym nazwiskiem! Jeden wyrok ogranicza tysiącom ludzi możliwość tworzenia własnej marki opartej choćby na tradycjach rodzinnych, zmuszając ich do poszukiwania alternatywnej nazwy. Wszystko dlatego, że pewna firma uznała, że jest właścicielem dwóch nawet nie wymyślonych przez jej właścicieli przedrostków. Czy to jest właśnie ta sprawiedliwość, której domagają się piewcy własności intelektualnej? Takie są bowiem praktyczne następstwa konsekwentnego stosowania tych sztucznych reguł. Reguł, które jak zwracałem uwagę we wpisie pt. „Biblioteka miliardów dzieł i użytkowników, czyli wybieram Creative Commons”, nie przystają do XXI-wieku, epoki cyfrowej w której z technicznego punktu widzenia własność intelektualna staje się źródłem ograniczania wiedzy, zamiast jej szerzenia.

Jeśli godzimy się na to, że autor książki może czerpać monopolistyczny zysk z jej treści (podobnie jak twórcy np. muzyki, obrazów i filmów); jeśli uznajemy, że wynalazcy mają prawo do monopolistycznych zysków na podstawie patentu; jeśli uznajemy, że firmy i poszczególne jednostki mają prawo do monopolistycznych zysków poprzez rejestrację znaków towarowych; jeśli uznajemy. że myśl może stanowić własność, to musimy liczyć się z konsekwencjami takiej idei, która zamiast sprawiedliwości zaprowadza tyranię. Efekty widać bardzo wyraźnie (w Polsce dokumentuje je świetnie „Dziennik Internautów” w swego rodzaju rubryczce pt. Absurdy własności intelektualnej).

Ayn Rand pisała, „że patenty są żywotnym jądrem prawa własności i że gdyby udało się je zlikwidować, automatycznie już dalej posypałyby się wszystkie inne prawa”[2]. Praktyka wskazuje jednak, że jest na odwrót. To konsekwentne wdrażanie własności intelektualnej powoduje, że „wszystkie inne prawa” zaczynają być gwałcone. Sama Rand zauważyła, że np. patenty bywają hamulcowymi postępu w gospodarce kapitalistycznej. Zamiast jednak zastanowić się nad tym głębiej, uznała po prostu, że zarówno prawa autorskie jak i patenty mogą po prostu… wygasnąć! Oto rozwiązanie, które jest ostateczną kompromitacją własności intelektualnej! Cóż to za własność, która może przestać być własnością? Taki status przysługuje jedynie rzeczom materialnym, które są nietrwałe i po prostu z czasem mogą zostać pochłonięte przez naturę w procesie rozkładu. Wtedy dana własność po prostu przestaje istnieć, nie ma jej. A przecież myśli, idee i koncepcje takiemu rozkładowi nie ulegają. One trwają, dopóki nie zostaną przez wszystkich zapomniane i  nie zachowa się żaden nośnik, który je przechowuje. Dlaczego więc nagle przestają one być własnością jeśli wciąż istnieją? Sami obrońcy IP [3] z rozbrajającą szczerością przyznają, że wieczne prawa autorskie i patenty byłyby nieuczciwe. To zupełnie tak jakby przyznać rację wszystkim tym, którzy nawołują, że ludzie nie mają prawa do spadku. A nawet gorzej. Taka filozofia praw własności byłaby równoznaczna z podobną koncepcją w odniesieniu do każdej własności, która polegałaby na tym, że dane dobro przestaje być czyjąkolwiek własnością po upływie arbitralnie wyznaczonego czasu. Bowiem właśnie tak się to odbywa w przypadku prawa autorskiego i patentów. Kto powinien wyznaczać ten czas? Kto jest władny? Jaki jest odpowiedni czas? W jaki sposób to określić? Każdy zwolennik własności intelektualnej ma na to swoją własną odpowiedź oddając się subiektywnym wierzeniom, nie zaś obiektywnym przesłankom. Tylko czy wobec tak absurdalnej idei mogą istnieć jakiekolwiek obiektywne prawidła? Jedyną odpowiedzią, która się powtarza jest rząd. To rząd powinien wyznaczać czas obowiązywania własności intelektualnej. W ten oto sposób zło osiągnęło triumf! Państwo stało się władne do nadawania monopoli i ograniczania własności prywatnej poprzez uznanie, że myśl może stanowić własność. I konsekwentnie poszerza sferę tego absurdu – zgodnie z jego złowieszczą naturą, którą zdemaskował Murray Newton Rothbard.

Coż jednak, zadacie pytanie, z twórcami których pozbawimy własności intelektualnej? Krótko mówiąc, zarabiali oni również przed wprowadzeniem koncepcji własności intelektualnej w życie. Choć prawdą jest, że w wiekach ubiegłych wielu artystów żyło w biedzie, to wielkim mitem jest, iż było to spowodowane brakiem IP. Większość takich przypadków (warto zauważyć, że podobnie zdarza się i w dzisiejszych czasach) stanowili twórcy, którzy za swojego życia nie byli zbyt wysoko cenieni. Ich kunszt uznawały dopiero kolejne pokolenia. Byli jednak i artyści i wynalazcy, którym jak najbardziej się powodziło. Sponsorowani byli przez prywatnych mecenasów, dla ktorych tworzyli najwspanialsze dzieła swego umysłu. A czynili to aby móc przeżyć. Mieli ku temu wielką motywację. Natomiast dziś własność intelektualna spowodowała, że pojawił się cały szereg artystów i wynalazców, którzy są bohaterami jednego dzieła. Dobrym przykładem są muzycy i pisarze, którzy pomimo niewątpliwego talentu znani są z zaledwie jednego utworu przynoszącego im sławę i zyski. Po co się starać tworzyć więcej wysokiej jakości dzieł, jeśli można żyć później wygodnie z monopolistycznych zysków i sprzedaży praw, prawda pani Rowling? W ten sposób świat utracił już niezliczoną ilość wspaniałych dzieł i wynalazków, które mogły przyczynić się do szybszego postępu w najróżniejszych dziedzinach.

Jedyne prawo, które powinno odnosić się do twórców, podobnie jak do wszystkich innych, to prawo własności, dzięki któremu naturalnie wykształcić się powinno coś na wzór prawa autorskiego lecz rozumianego nieco inaczej niż dzisiaj. Takie prawo zabezpieczało by odbiorców dzieł przed oszustwem. Gwarantowałoby uznanie czyjegoś autorstwa, a każdy kto zechciałby się podpisać jako twórca dzieła, którego autorem jest ktoś inny byłby winny przestępstwa oszustwa. To dlatego, jak już pisałem kilka tygodni temu, moje teksty są oznaczone licencją Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 – aby edukować, że oszukiwanie w kwestii autorstwa jest po prostu złe. Tak jak zła jest koncepcja własności intelektualnej.

Autor: Łukasz Frontczak
Licencja tekstu: cc-by 3.0
Licencja zdjęcia: cc0/pixabay


PRZYPISY

[1] K. Bogusz, „Sąd UE: Od teraz „Mc” tylko dla McDonalda”, Gazeta.pl Next, 6 lipca 2016, [dostęp: 10 lipca 2016]

[2] A. Rand, „Patenty i prawa autorskie” w: Rand, A., Kapitalizm. Nieznany ideał, tłum. J. Łoziński, Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2013, s. 213

[3] IP – ang. Intellectual Property. Oznacza właśność intelektualną. Użyłem tego skrótu jako synonimu, aby wciąż nie powtarzać tej samej frazy.